O |
prawdziwym luksusie pisałam już wcześniej, dzisiaj
jednak znów powracam do tego tematu. Może dlatego, że ostatni rok przyniósł tak
wielkie i nieoczekiwane zmiany? Trzeba się liczyć, że i ten będzie równie (a
może i jeszcze bardziej) zaskakujący.
Zaczynam więc
od początku.
Coraz bardziej
odrzuca mnie od wirtualnego świata i świecących ekranów, których światło
boleśnie wwierca się w moje oczy. Coraz bardziej ciągnie do tego, co ludzkie i
prozaiczne, autentyczne i niedoskonałe (może nawet brzydkie, ale rzeczywiste i
z historią).
Teraz kiedy
rozglądam się wkoło widzę, że cząsteczki normalności wyparowują z naszych domów
w zastraszającym tempie; nierozpoznane i nienazwane znikną (być może na zawsze),
jednak dostrzeżone i pielęgnowane mają szansę zostać z nami na dłużej. Warto je
więc nazwać „prawdziwym luksusem” – dzięki temu urosną do rangi czegoś naprawdę
ważnego, godnego pielęgnacji.
Dla każdego
będzie to coś innego – nie umiem się
powstrzymać i opowiem o kilku z moich „luksusach”, których co prawda nie można
kupić za pieniądze, ale przez zaangażowanie czasu i uwagi staja się w
dzisiejszych czasach rodzajem „kaprysu”.
Spacery z przyjaciółką do lasu i rozmowy o „tylko naszych
sprawach”. Śmiechy-chichy, dyskusje, wspólne rozwiązywanie życiowych
łamigłówek. A przy tym wszystkim piękna sceneria – las, który jest inny każdego
dnia i powietrze, które pachnie świeżością.
Spacery tylko z mężem, kiedy wreszcie jest czas, żeby
skupić się na sobie, obgadać wszystkie bieżące sprawy i oczywiście pocieszyć swoją
obecnością. Można też przy okazji sporo sobie wyjaśnić…
Herbatka ziołowa, którą przygotowuję w swoim ulubionym imbryczku. Wbrew
pozorom jest to jednak trochę angażujące: wybór odpowiedniej kompozycji ziół,
wybranie i przygotowanie dodatków (imbiru, kardamonu, goździków, plasterka
pomarańczy czy cytryny), oczekiwanie aż woda się zagotuje a potem odmierzenie
czasu zaparzania. Kiedy w ciągu dnia nie mam na to czasu to już wiem, że za
dużo robię i za bardzo pędzę.
Praca z koniem, która wymaga całkowitej uważności i zaangażowania. Tutaj sprawy
dzieją się czasem naprawdę szybko. Koń z którym pracuję jednego dnia jest
spokojny i zrównoważony a innego szalony, niezwykle ekspresyjny, pełen przy tym
emocji i energii. Jego chrapy, przez które nagle z głośnym świstem wydmuchuje powietrze są
rozdęte jak u smoka a ruchy sprężyste i pełne gracji. Trzeba przyznać, że praca z końmi jest jak
terapia – są one mistrzami w odczytywaniu mowy ciała i emocji, czuja każdy napięcie
ciała i oddech swojego jeźdźca. Uczą samokontroli, opanowania, pewności siebie
i szybkiego (a nawet błyskawicznego) myślenia.
Pogawędki ze znajomymi – te najzwyklejsze i prozaiczne,
twarzą w twarz, przy kawie, herbacie, obiedzie czy ciasteczkach z ulubionej cukierni
(oj tak, bezy niby małe rzeźbki i gorzka czekolada o głębokiej barwie…).
A co dla Was
jest prawdziwym luksusem?
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz