Określenie
„Nie mam czasu” i „Pośpiesz się” słychać zewsząd – zaczynając od przedszkolnej
szatni a na wakacyjnym kurorcie kończąc. To współczesna mantra, której nie
wypada nie znać i nawykowo powtarzać. Jestem zajęty > jestem potrzebny >
jestem ważny > mam ciekawe życie > rozwijam się…
Ostatnio,
kiedy nasze rodzinne wakacje są już na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie
nawarstwienie obowiązków (taki czas w pracy) wprowadza dużo zamętu i destabilizację
ustalonego wcześniej rytmu – sama złapałam się na tym, że czekam na lepsze
„jutro”, tracąc przy tym odrobinę „dzisiaj”. W pewnym momencie zauważyłam u
siebie owe „Nie mam czasu…” i złapałam za głowę – bo komu, jak komu, ale mi
(orędowniczce slow life’u) nie wypada tego mówić (przynajmniej na głos i przy
ludziach). Zatrzymałam się więc, wzięłam trzy głębokie oddechy, usiadłam
wieczorem na sofie z kubkiem zielonej herbaty i zaczęłam odręcznie notować (mam
taki staromodny nawyk).
Po pierwsze:
na CO nie mam czasu? Samo zdanie
„Nie mam na TO czasu” potrafi wprowadzić nasz umysł i ciało w nerwowe wibracje,
stawia w obliczu pogoni za własnym cieniem i wprowadza poczucie wiecznego
„niedosytu” – nie chcę go więc używać. Czym
jest TO? I dlaczego nie znajduję na TO miejsca w swojej czasoprzestrzeni? Może
mi już nie zależy tak jak dawniej i w związku z tym chcę zmienić hierarchię
wartości? Może robienie TEGO nie sprawia mi już przyjemności i nie zaspakaja
moich potrzeb? Może mam już inne priorytety? Może pora na zmiany – wyrzucenie
tego, co stare i przyjęcie tego, co nowe? Może działam zbyt nawykowo i
schematycznie? Może nie jest to właściwy moment na akurat TĘ rzecz?
Odpowiedzenie
sobie na te pytania jest ważne bo wszystkie rzeczy tkwiące w naszej poczekalni obciążają nas – może lepiej
byłoby zrezygnować z nich lub ustalić konkretną datę realizacji, wpisać do
kalendarza i przynajmniej na czas jakiś przestać zaprzątać sobie tym głowę? Zacząć
używać określenia: wybieram, wolę, potrzebuję, decyduję czy świadomie
rezygnuję.
Po drugie:
nie istnieje tajemniczy potwór o nazwie Zjadacz Czasu (coś na miarę
Ciasteczkowego Potwora z Sezamkowej Ulicy – tak to sobie wyobrażam), nie ma go
ani za drzewem, ani pod krzesłem. Sami
decydujemy w co się angażujemy i co wybieramy spośród dostępnych nam dziesiątek
możliwości. Jeśli przesadzimy, to życie na pewno to zweryfikuje… wcześniej lub
później.
Po trzecie:
nie musimy aż tak bardzo podkręcać tempa. Współczesny świat jest szybki, ale to
nie znaczy, że mamy bezwładnie poddać się temu nurtowi, łapać w pośpiechu kawę
na wynos, wlewać ją w siebie plamiąc przy okazji koszulę. Biegnąc jednocześnie
w pogoni za zielonym światłem na przejściu dla pieszych, słuchając muzyki na
słuchawkach, czytając jednym okiem wpisów na FB i myśląc o tym, co przed nami -
zapominając o tym, co teraz.
Nie dajmy
sobie wmówić, że nie mamy czasu. Poprawmy jakoś życia i zadajmy od czasu do
czasu kilka kluczowych pytań – dzięki temu nie będziemy uczestniczyć w wyścigu
donikąd.
Ja tam zawsze postaram się znaleźć czas na obowiązki... i nawet na chwilę relaksu np. teraz :)
OdpowiedzUsuńKiedy obowiązki są równocześnie przyjemnością - to jest to!!! Do tego dążę ;-)
UsuńBardzo mądry post, skłonił mnie do przemyśleń. Zamiast przejmować się brakiem czasu, trzeba dobrze rozplanować sobie dzień i go zwyczajnie nie tracić.
OdpowiedzUsuńNie działać schematycznie i żyć refleksyjnie, uważnie... Zdawać sobie sprawę z własnych wyborów ;-)
UsuńDobre pytania...Tylko co zrobić, jak w ustalony grafik, już i tak napięty, życie samo dorzuca codziennie coś nie znoszącego zwłoki? A rezygnować już nie ma chyba z czego? Ech...
OdpowiedzUsuńSprecyzować co tak naprawdę dorzuca nam obowiązków. Czy to aby na pewno "życie"?
UsuńMasz rację, to kwestia nastawienia. Wybór i świadoma rezygnacja. Przynajmniej wrażenie jest, że się nie biegnie, tylko spokojnie realizuje to, co się wybrało :) Świetny post, jak zwykle. Pozdrawiam Cię, Agnieszko :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za takie miłe słowa :-)
Usuń
OdpowiedzUsuńI love the blog post, and you helped me make such a fun card with it!
หนังฝรั่งแอคชั่น