Czy da się, będąc już dorosłym człowiekiem, wrócić
do tej radości życia i beztroski, którą odczuwaliśmy w dzieciństwie? Chwilami pozbyć
nadmiaru pragmatyzmu, wyluzować i głębiej przyjrzeć swoim pragnieniom i
potrzebom (czasem tak głęboko ukrytym)? Czy w dzisiejszym zabieganym świecie
ktokolwiek przywiązuje jeszcze do tego wagę?
Jakiś czas temu postanowiłam wrócić do pewnego prostego
ćwiczenia (za Julią Cameron) polegającego na wymienieniu dwudziestu rzeczy,
które lubi się robić i zadaniu sobie pytań w odniesieniu do każdej z nich:
Płatne czy za darmo?
Drogie czy tanie?
W pojedynkę czy z kimś?
Ma związek z pracą?
Z fizycznym zagrożeniem?
Szybko czy powoli?
Umysł, ciało czy duchowość?
Wydaje mi się jednak, że aby ćwiczenie to
przyniosło zamierzony efekt (przybliżyło nas do samych siebie, rozbudziło
kreatywność i ułatwiło wyjście z rutyny) musi paść jeszcze jedno, według mnie
najważniejsze, pytanie – realizacja
jakiej naszej potrzeby za tym stoi? Swobody, świętowania, odnowy fizycznej,
współzależności, integralności, zabawy czy wspólnoty duchowej?
***
Jakiś czas temu udało mi się wrócić do jeździectwa
- czyli sportu który kocham od dziecka. Czy tylko sportu? Czy dotykanie
miękkich chrap, zapach skórzanego siodła, tętent kopyt, parskanie i całkowita
harmonia z koniem to jedynie wysiłek i technika? Czy coś, co jest na tyle
ponadczasowe i od lat niezmienne, że staje się pewnego rodzaju dziedzictwem kulturowym można sprowadzić
do jednego słowa: sport?
Tak więc wpadłam po uszy: ja matka (pracująca)
małego dziecka wykorzystuję każdą wolną chwilę i wszystkie (odnawialne i
nieodnawialne) zasoby, żeby trenować, siodłać, głaskać, klepać, skakać… tak,
macie rację: odbywa się to kosztem odpoczynku (fizycznego), sprzątania,
krzątania i gotowania.
I pomyśleć tylko, że wszystko zaczęło się tak
niewinnie. Od zwykłej miłości do koni, która ni z tego, ni z owego pojawiła się
u mnie w wieku 6 lat i trwała aż do pierwszej ciąży. Później w ferworze
domowych obowiązków moja pasja została przygnieciona zmęczeniem, pracą i kurzem
a następnie skrzętnie spakowana do pudełka i wyniesiona na strych razem z
bryczesami, butami jeździeckimi i skórzanymi rękawiczkami. Taki koniec? Po
latach tych wszystkich poszukiwań, pracy w stajni, proszenia rodziców i krzyków
wymagających trenerów? Pozostaje już tylko oglądanie westernów, elfów na
białych rumakach i wspominanie szumu wiatru?
Może i stało by się tak, gdyby nie obietnica,
którą złożyłam sama sobie będąc jeszcze dzieckiem – że gdy będę dorosła i sama
decydowała o sobie, dam sobie prawo do spełnienia swojego, największego wówczas,
dziecięcego marzenia - jazdy konnej, która zawsze była dla mnie uosobieniem
wolności i bliskiego kontaktu z przyrodą.
Przez długie lata wydawało mi się, że konie nie są
mi do niczego potrzebne i gdyby nie powtarzające się sny w których szczęśliwa galopuję
przez las z pewnością uwierzyłabym w to.
Nadarzyła się jednak okazja, ja ją wykorzystałam i
uwierzcie mi - nie można wyrazić tego, czym jest spełnienie swojego dawnego,
trochę zapomnianego już marzenia. To jak wejście do magicznego źródła, po czym
stajemy się kilka lat młodsi…
A wszystko jeszcze przede mną...
"Czy da się, będąc już dorosłym człowiekiem, wrócić do tej radości życia i beztroski, którą odczuwaliśmy w dzieciństwie?" - a jeśli się jej nigdy nie utraciło czy to znak, że nigdy nie było się dorosłym? Może tak jest lepiej?
OdpowiedzUsuńOj tak, najlepiej, żebyśmy nigdy nie tracili radości życia :-) ... i nie rozmieniali jej na drobne.
UsuńSuper wpis, idealnie utrafiłaś w moje zastanawianie się od trzech dni, czego mi brakuje, co zostało takie przykurzone, zakopane, gdzie moja radość życia i te motylki w brzuchu? U mnie to na pewno nie konie. A więc CO? Czekam dalej, co mi się wyklaruje....
OdpowiedzUsuńCzłowiek nie wie, nie wie... a tu nagle BINGO i już wie :-) Jak już odkryjesz to napisz :-)
UsuńPost wspaniały. Kontakt z przyrodą w każdej formie daje radość, a marzenia trzeba spełniać :). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń... warto spełniać... i jest to nasza własna decyzja bo nikt tego za nas nie zrobi :-)
Usuń