O wspomnieniach ukrytych w fotografii
O
|
d jakiegoś czasu wybieram rodzinne zdjęcia. Siedzę
przy komputerze, przebieram, wspominam, decyduję i przygotowuję do wywołania.
Można powiedzieć, że ślęczę bo to
niełatwa praca. Ale stało się: od urodzenia Maliny nie wywoływaliśmy rodzinnych
zdjęć. Rosną więc wirtualne, 3-letnie stosy - z pozoru świetnie zarchiwizowane
a tak naprawdę pogubione w wirtualnej przestrzeni. Po albumy fotograficzne
sięga się łatwo i przyjemnie, są namacalne i nie atakują dziesiątkami ujęć tego
samego czy nadmiarem tysięcy kiepskich obrazów.
Zmobilizowałam się. A ponieważ mózg to wehikuł czasu,
przenoszę się w odległe czasy i przypominam wydarzenia, które zdążyły już
ulecieć z mojej pamięci.
Czy warto? Tak – przeżycia uwiecznione aparatem fotograficznym to punkty zaczepienia dla pamięci źródłowej, dzięki którym o wiele
łatwiej jest przywołać miniony czas. Jak to się stało, że tak łatwo
zawierzyliśmy wirtualnej archiwizacji i zrezygnowaliśmy ze wspólnego
przeglądania papierowych zdjęć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz