Czy udało Wam się zrobić plan idealnego dnia? Dla
mnie nie było to łatwe zadanie. Myślę, że na początku może się ono wydać wręcz
frustrujące i abstrakcyjne – zwłaszcza, kiedy kalendarz pęka w szwach i wydaje nam się, że wszystko jest niezmienne i z góry (a właściwie to przez kogo?) ustalone.
Po co przy tym majstrować? Po co zmieniać? Czy jest to w końcu realne?
Czy w grafik współczesnego, nadążającego za życiem
człowieka uda się jeszcze coś wcisnąć? A może nie o to do końca chodzi? Może
bardziej o uporządkowanie, ustalenie priorytetów (które mogły się w
międzyczasie zmienić), wyrzucenie aktywności zbędnych i już niepotrzebnych,
nieaktualnych? Uproszczenie i osiągnięcie wewnętrznego spokoju?
Jak to wyglądało u mnie? Zaczęłam od ustalenie swoich
potrzeb – tych, które były do tej
pory niezrealizowane w stopniu, który by mnie satysfakcjonował. Jest to w moim
przypadku potrzeba sportu, wspólnoty, autonomii, twórczości i rozwoju
(klasyfikacja według Marshalla i Rosenberga). Prawie każde miejsce w którym się
znajdujemy ma swoje wady i zalety, mocna i słabe strony – a ja nie chcę stale
narzekać na te „słabości” bo wolę szukać nowych rozwiązań.
Na początku zupełnie nie miałam pomysłu, jak to
wszystko wpleść w plan dnia, pogodzić ze sobą, jakich strategii użyć. Wcześniej
wielokrotnie szukałam rozwiązań, które jednak nie do końca działały i były na
początku wprowadzane trochę „na siłę”, na próbę. Testowałam więc ucząc się na
błędach i wyciągając wnioski.
Po pewnym czasie (ku mojemu zdziwieniu) wszystko
zaczęło się samo układać, dopasowywać oraz sortować i to właściwie prawie bez
żadnego wysiłku – potrzebna była jedynie uważność i umiejętność patrzenia,
wykorzystanie okazji i szczere chęci. Wyglądało na to, że wystarczyło określić
swoje potrzeby, wiedzieć czego się konkretnie chce a niemożliwe, krok po kroku,
stawało się możliwym.
Oto kilka z moich „cudów”, który wydarzyły się
jeden po drugim: koleżanka zaprosiła mnie na wspaniały koncert, poznałam nową mamę, która tak samo jak ja jest fanką
jeżdżenia z dzieckiem na rowerze, udało mi się ustalić godziny treningów
jeździeckich, po burzy mózgów wytyczyłam nowe ścieżki rozwoju zawodowego…
Co teraz pozostaje? Konsekwencja, umiejętność
cieszenia się z tego, co życie przyniosło, podążanie za tym, co dla mnie
pożyteczne i dobre. Nad czym wciąż muszę pracować? Nad umiejętnością zmiany
tempa i dostosowaniem go do sytuacji, ale przede wszystkim nad tym, żeby stare
nawyki wymienić na nowe.
Zachęcam więc do próbowania, błądzenia i trafiania
w sedno a o prawie przyciągania napiszę
wkrótce...
W takim razie warto te "plany na idealny dzień" robić. Ciekawy post. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWarto - chociażby po to, żeby pozbyć się automatycznego działania i zatrzymać na chwilę próbując dotrzeć do swoich prawdziwych potrzeb. Pozdrawiam :-)
UsuńZazdroszczę, u mnie niestety idzie dokładnie odwrotnie. Im bardziej się staram, tym bardziej leci pod górę. A idzie do przodu przez przypadek... po czym znowu stop. Ostatnio zaczęłam się czuć jak stare, wyklepane auto z dziurawym bakiem, które próbuje wjechać pod górę i się stacza na dół. Po kilku nieudanych podjazdach stanęłam w miejscu i rozkoszuję się widokami na okolicę, bo co mi pozostaje? Rozwój zawodowy - możliwości zerowe, wręcz regres, to znaczy cud, jak nie będę musiała pójść do pracy w Biedronce, bo w zawodzie tylko siedzieć i płakać. Moje umiejętności nikogo już nie interesują, na moje miejsce dziesięciu chętnych z lepszymi skillami, młodszymi i bez dzieci. Zostałam w ogonie, klienci pobankrutowali lub ledwo ciągną, no masakra i kręcenie się za swoim ogonem. A jeszcze trzy lata temu było tak super, nosz.
OdpowiedzUsuńNo, ja bym wolała spotkać się przy kawie i pogadać, ale niech będzie, że spróbuję coś napisać.
UsuńWykorzystuję wszystkie swoje siły, żeby walczyć o każdy centymetr kwadratowy własnej (psychicznej) przestrzeni. Jeśli tego nie robię frustracja jest dla mnie sygnałem alarmowym. Nauczyło mnie tego pierwsze dziecko. To co robię dla siebie to pisanie bloga, fotografia, konie, nordic walking, szwendanie się po Wawie z mężem, jazda na rowerze i spotykanie ze znajomymi (często okolicznymi mamami) - to daje mi siły.
W swoim zawodzie nigdy nie pracowałam. Wydaje mi się (w tym momencie), że nie da się pogodzić wychowywania dzieci z rozwojem zawodowym. Teraz odpuszczam. Szykuję sobie grunt do czegoś nowego, co mogłabym robić, kiedy córka pójdzie do szkoły. Szukam przestrzeni - co mogę robić, jak wykorzystać swoje pasje i umiejętności do zarabiania pieniędzy. Nie jest to łatwe zadanie. Ale cóż robić? Pozdrawiam.