Stoję przed trzydrzwiową rodzinną szafą i patrzę
na kupki swoich własnych ubrań. Stosiki mieszają się ze sobą tworząc coś w
rodzaju kolażu, melanż kolorów i stylów. Nagle rząd miniaturowych kolorowych
sukieneczek i pudrowych bluzeczek z „diamentowymi” guziczkami urywa się i
przechodzi w linię gładkich sweterków – w ten oto sposób dziewczęce (czyli to, co mojej
córeczki) przeistacza się w kobiece. Trochę jednak szkoda tych wszystkich fikuśnych
detali…
Ilekroć zaczynam coś nowego, pragnę wyciągać z
szafy trochę inne ubrania, robić w niej gruntowne porządki, zrobić miejsce raz
na wymyślone bluzki i koszule a raz na sportowe, niezastąpione bluzy z kapturem
i kieszeniami. Do tych ostatnich mam słabość – kaptury uwielbiam a w zamykanych
kieszeniach mam cały maminy oręż: koraliki, kamyki, spinacze do papieru,
patyczki, fragmenty ludzików Lego, monety z czasów dawnych i skrawki papieru…
takie tam zabezpieczone znaleziska.
Zakładanie na siebie nowej powłoki, bawienie się
kolorem i nastrojem zmienia mnie, pozwala zabawić się trochę i odświeżyć. To dekoracja, która ma jednak powiązanie z myślami i chwilowymi zachciankami.
Przebieranka, która wywołuje wspomnienia lub kreuje coś zupełnie nowego.
Czym jest właściwie slow fashion? Kupowaniem
dizajnerskich, starannie wybranych ubrań u rodzimych projektantów, czy
zaglądaniem do second handów przycupniętych przy bocznych uliczkach. Umiejętnością
wyszukiwania „perełek”, którym dajemy drugiego, pełnowartościowego życia?
Projektowaniem i szyciem własnych ubrań, w zaciszu bezpiecznego domu i przy
akompaniamencie turkoczącej maszyny do szycia? Zastanawianiem się, czego
potrzebuję w danej chwili i dobieraniem rzeczy z najwyższą starannością i
precyzją? Minimalizmem z zaledwie kilkoma rzeczami na krzyż? Decydowaniem się
na zakup tego, co najwyższej jakości? Zakładaniem tego, co akurat pod ręką?
Strojeniem się? Wygodą? A może tym wszystkim jednocześnie? Melanżem życia – byle tylko
nadążyć za sobą… albo nawet siebie wyprzedzić.
Dla mnie slow oznacza generalnie życie innej prędkości. Czyli żyjemy sobie pomalutku, z dnia na dzień, ciesząc się teraźniejszością i nie dając się nabić w butelkę konsumpcjonizmu. To znaczy owszem, bez "rzeczy" wytrzymać się nie da, chodzi tylko o brak wyścigu szczurów po najmodniejsze gadgety i ubrania. Żadnego przymusu, "bo wszyscy mają, to ja też".
OdpowiedzUsuńDla mnie slow oznacza w takim tempie, jakie w danym momencie jest optymalne - czasem szybko, czasem wolno, ale bez nawykowego spieszenia się. I zdecydowanie bez wyścigu szczurów i nadmiernego konsumpcjonizmu. :-)
Usuń