Time-sickness - termin wymyślony w 1982 r. przez
amerykańskiego lekarza Larry’ego Dosseya został użyty z przesłaniem „czas
ucieka, mamy go za mało, więc pędzimy coraz szybciej, by dotrzymać kroku
wszystkiemu i wszystkim”. W Polsce pojęcie to przetłumaczono jako choroba niedoczasu (a nie jako choroba niedostatku czasu).
Napisanie tego tekstu przyprawiło mnie o lekki zawrót głowy. Dlaczego?
W różnego rodzaju publikacjach dotyczących zwolnieniu i
samorozwoju można znaleźć wskazówki typu:
·
zatrzymaj
się, żeby porozmawiać ze znajomym ,
·
dużo
spaceruj,
·
rozglądaj
się wkoło,
·
czytaj
książki sobie i dziecku,
·
jedz
to, co pyszne,
·
ciesz
się życiem i je obserwuj,
·
przyjrzyj
się zmieniającej się naturze i porozmawiaj o tym z dzieckiem – celebruj pory
roku,
·
miej
czas na zadbanie o swoje ciało, pomyślenie o sobie – bo nikt ci tego czasu nie
da ani nie zrobi tego za ciebie,
·
nie
łap kilku srok za ogon, zamiast mnożyć zadania – odejmuj je.
·
Nie
wierz, że wszystko jest tak samo ważne, że wielozadaniowość to coś dobrego bo to
tak naprawdę świetna „okazja, żeby spaprać więcej rzeczy naraz”,
·
nie
przeceniaj dyscypliny,
·
wytycz
swój najważniejszy priorytet i cel
- to na niego przeznacz swój
czas.
Punktów jest sporo – niektóre z nich są dla mnie rzeczą
naturalną, niektóre wydają mi się bardzo ogólnikowe a niektóre wręcz wpędzają w
poczucie, że z moim życiem coś jest nie tak - i raczej nie da się ich wszystkich wcielić w
życie od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bez szkody dla
siebie i otoczenia. Czy istnieje właściwie jedno tempo do którego wszyscy,
niezależnie od sytuacji życiowej, musimy zwolnić (albo przyśpieszyć)?
Wpadł mi wczoraj w ręce felieton Szymona Majewskiego, który
rozpoczyna się:
„Jest sobota, typowa sobota w naszym wykonaniu. Wstajemy
trochę później, wszystko jest takie trochę rozwleczone. Śniadanie się robi
długo i długo celebruje, czasem nawet do pierwszej. Potem długie sprzątanie i
długie celebrowanie kawy. Później tzw. kanapowanie, czyli przewalanie się na
kanapie, polegiwanie, a to z książką, a to z jednym okiem w telewizor, może też
pojawić się drzemka”.
Można by pomyśleć, że tak właśnie wygląda życie slow - poranek modelowy, kwintesencja;. dla mnie jednak to koszmar – do takiego
spędzania czasu zdołałby mnie przymusić jedynie ciężki przypadek grypy lub
dziewiąty miesiąc ciąży (bez opcji „z jednym okiem w telewizor” – bo go nie
posiadam). Wolę wstać o 7.30, szybko zjeść śniadanie i wyjść na poranny trening
nordic walking ze znajomymi.
Sobota. Około 9:
Nie ma przecież jednej uniwersalnej recepty czyli jednego
właściwego tempa życia – dla jednego to,
co dostatecznie szybkie dla innego będzie zbyt powolne, a to co ekscytujące,
nudne i monotonne. Po co nam kolejne wytyczne, punkty do realizacji?
Może problem leży w tym, że trudno jest nam zaakceptować inne
od naszego tempo życia i chcielibyśmy, aby wszyscy wkoło dostosowywali się do
naszej prędkości i intensywności?
John C. Parkin w swojej książce „Filozofia f**k it czyli jak osiągnąć spokój ducha” pisze:
„ (…) każdy chce być wszystkim jednocześnie. Presja bycia
„wszystkim” jest nie do odparcia.
Wszyscy chcemy odnosić sukcesy w pracy, być ekspertami w domu (od gotowania,
ogrodnictwa, majsterkowania), ciężko pracującymi pracownikami, obecnymi i
dostępnymi partnerami i rodzicami, właścicielami domów i ludźmi zamożnymi.
Wszyscy chcemy prowadzić zrównoważony tryb życia, posiadać wiedzę i znać się na
kulturze, być zrelaksowani i spokojni, zobaczyć świat, jednak nie latać zbyt
często.” Jest w tym dużo prawdy, ale z drugiej strony: dlaczego by nie? Jeżeli
ktoś ma dostateczne możliwości intelektualne czy talenty…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz