Dzisiaj padną pytana, które ocierają się o sedno
slow life’u. Pisałam już na ten temat w tekście o chorobie niedoczasu, ale najwyższa pora wrócić do tej sprawy ponownie. Pierwsze pytanie brzmi: Czym
jest leniuchowanie?
W tym momencie następuje przerwa i moment na
refleksję. Czy jesteście w stanie podać własną definicję?
Według Ulricha Schnabela „(…) to są te godziny,
kiedy mamy poczucie, że jesteśmy panami swojego czasu, kiedy zamiast gonić za
pieniędzmi, karierą czy sukcesem, staramy się dotrzeć do samych siebie i
swojego przeznaczenia. Nie sprowadza się więc wyłącznie do odprężonego nicnierobienia.
Leniuchujemy w trakcie różnych form aktywności: podczas inspirujących rozmów,
gry, która całkowicie nas pochłania, wędrówek lub muzykowania, a nawet pracy.
Krótko mówiąc, w tych momentach, które mają wartość same w sobie i nie poddają
się nowoczesnej logice oceniania.”
Drugie pytanie właściwie nasuwa się samo: Po co potrzebne jest nam leniuchowanie?
Aby odpowiedzieć na nie wystarczy przyjrzeć się sobie i swojemu zachowaniu,
kiedy jesteśmy przemęczeni, w wiecznych napięciu i poczuciu permanentnego
zagonienia. Jak wtedy zachowujemy się w stosunku do innych ludzi?
Czujemy przecież, że nasz czas stale się kurczy, i
tęsknimy za tym, aby choć trochę poleniuchować – a jednocześnie niczego
bardziej się nie lękamy jak właśnie bezczynności i nudy. Dotyczy to zarówno
ludzi tkwiących w kieracie pracy, jak również – paradoksalnie – tych, którzy
stracili pracę. Warto sobie uświadomić, że za „podleganie nieustannemu stresowi oraz wyznawanie logiki
osiągania <zawsze więcej i więcej> płacimy wysoką cenę.”
Pozostaje nam jeszcze odpowiedzieć na trzecie
pytanie: Kiedy wpadamy (mimochodem) na
najlepsze pomysły i rozwiązania problemów, które nas trapią?
Potwierdzone jest naukowo, że kiedy koncentrujemy
się na swoich zadaniach i zaczynamy myśleć w sposób ukierunkowany, aktywność w
określonych rejonach mózgu zawsze spada zamiast rosnąć. I
odwrotnie: te rejony mózgu zaczynały być tak naprawdę aktywne podczas
nicnierobienia.
Nie powinno zatem nas dziwić, że nasz własny
geniusz zadziwi nas podczas koszenia trawy, kąpieli czy spaceru a nie podczas monotonnego
przesiadywania przy biurku.
Teraz pora na poruszenie kwestii samego
odpoczynku. Jeśli myślimy, że jesteśmy w stanie „nadrobić” naszą regenerację
wyjeżdżając raz na pół roku na ekskluzywne wakacje – to jesteśmy w błędzie. To
godziny tworzą dni, te z kolei tygodnie, miesiące i lata.
Warto jest się nauczyć celebrować każdą wolną chwilę TU I TERAZ. Należy również pamiętać,
że to, co jest świetnym rozwiązaniem dzisiaj, nie musi być takim jutro.
Dla mnie dużym wytchnieniem jest robienie rzeczy
oddzielnie i skupianie się tylko na jednej z nich. Praktycznie wygląda to tak: tylko spaceruję, tylko patrzę przez chwilę na padający i wirujący w powietrzu śnieg,
tylko słucham muzyki i tylko piję kawę. Nie: jednocześnie
piszę, zerkam na smartfona, słucham muzyki i kupuję nową bluzkę przez Internet.
Nie: jednocześnie spaceruję, uczę się języka, odpisuję na wiadomości i
komentuję posty.
Ten prosty zabieg pomoże Wam na regenerację ciała
i ducha. A jak Wy najlepiej odpoczywacie na co dzień, „bez fajerwerków”?
Zapraszam do dzielenia się z nami swoimi pomysłami – może staną się inspiracją
dla innych.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki: „Sztuka
leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia” Ulricha Schnabela.
Właśnie pracuję nad tym, żeby robić TYLKO jedną rzecz;) Bo niestety, ograniczony "czas wolny" kusi, żeby jednak słuchać muzyki w czasie ćwiczeń, albo audiobooka w czasie spaceru czy w pracy...A potem głowa pęka od bodźców, nie wspominając o braku "miejsca" na własne myśli.
OdpowiedzUsuńNo właśnie wszystko "kusi" - trafiłaś w sedno, ale potem wprowadza w nasze życie nerwowość i napięcie.
UsuńNiestety cierpię w tygodniu na wieczny brak czasu, teraz to do mnie dotarło... Nawet jeśli wygospodaruję wolną chwilę, to nie mogę wypocząć, myśląc o czekających mnie obowiązkach. Trzeba to faktycznie zmienić, jakoś inaczej organizować sobie dzień, nie zapominając o czasie na poleniuchowanie, taki odpoczynek jest ogromnie ważny...
OdpowiedzUsuńNie trzeba przecież odpoczywać godzinami - można zacząć od kilku minut całkowitego wyciszenia i relaksu - niech moc będzie z Tobą ;-)
UsuńChyba muszę sięgnąć po ten tytuł:)I dziękuję za Wilkonia!Wielka radość:)Byliście już na jego wystawie w Operze w Warszawie?Ja planuje się wybrać.Raz już nawet wystartowałam w jej kierunku,ale okazało się,że w niedziele nie działa.
OdpowiedzUsuńNie byliśmy, ale ferie właśnie rodzinne zaczynamy więc pójdziemy - dzięki za info :-) Trzymajcie się ciepło.
UsuńCiagły brak czasu to smutne ,ale prawdziwe.Ale jak już pojawi się chwila wolnego,to biorę aparat i z okna ptakom robię foty,bardzo przyjemne, odpoczynek gwarantowany.
OdpowiedzUsuńDla mnie fotografia to też wielka frajda :-) Zapominam wtedy o całym świecie. Uwielbiam też obserwować ptaki przylatujące do naszego karmnika.
UsuńMuszę dodać jeszcze jedno po przemyśleniu: nie zgadzam się, że nie jesteśmy panami swojego czasu tylko wtedy, gdy gonimy za karierą, pieniędzmi i sławą. Mnie zdecydowanie częściej dopada proza dnia codziennego: bieganie między kuchnią, gdzie pyrkocze zupa na kolejny dzień, a pokojem dziecka by dojrzeć odrabiania pracy domowej. Szanse na leniuchowanie, jakkolwiek by je definiować, odbiera logistyka życia rodzinnego. Jedynym czasem na jakiekolwiek refleksje to np.15 minut jazdy po dziecko na angielski, czy 5 minut pod prysznicem, o ile nikt się akurat nie dobija do łazienki;) I tu wg mnie tkwi sedno problemu: jak się nauczyć celebrować takie codzienne momenty zabiegania, jak widzieć zmieniające się pory roku biegnąc do autobusu, albo medytować za kierownicą zamiast myśleć, czy nie zapomniałam wywiesić prania;)
OdpowiedzUsuń