Czy aby odciąć się od nadmiaru bodźców naprawdę
musimy wyjechać gdzieś na odludzie? I co tak naprawdę chcemy osiągnąć spiesząc
się?
Ostatnio korciło mnie, żeby przez nadchodzący rok zająć
się tylko jedną rzeczą. Przeprowadzić eksperyment: jak to działa? Jak to jest
zminimalizować i zarazem zintensyfikować nasze czynności? Pochłonąć się w pasji
całkowicie?
Na stole leży niezapisany kalendarz na następny
rok więc jeszcze wszystko przede mną. To ja będę planowała kolejne dni i
tygodnie oraz dokonywać wyborów.
Problem jest w tym, że wybierając coś, musimy jednocześnie z czegoś innego zrezygnować. I zazwyczaj
tego nie chcemy. Nie lubimy ograniczać się. Nasza współczesna, konsumpcyjna kultura
nie przygotowała nas do tego i nawet nie zaproponowała takiego rozwiązania
(jeśli już, to dochodzimy do tego sami).
Ostatnio piałam o sztuce koncentracji i wcielając kolejne
ćwiczenia w praktykę obserwowałam własne reakcje na rozpraszacze.
Moja mała, 2-letnia córeczka jest moim najlepszym
trenerem i mistrzem zarazem. Rozprasza mnie tak skutecznie, że banalne (z
pozoru) odgrzewanie naleśników potrafi przemienić w wielozadaniowe pasmo
abstrakcyjnych dla dorosłego człowieka czynności z którym jakoś muszę sobie
poradzić.
Po takim maratonie w chwilach wytchnienia upajam
się tylko piciem herbaty, tylko pisaniem i tylko siedzeniem – czuję tę kolosalną różnicę i nabieram siły na
kolejne pomysły swojego dziecka. Kultywuję te momenty – są dla mnie bezcenne.
Nie mam już zupełnie ochoty na multitasking i wiem, że tak naprawdę zdążę ze wszystkim,
a jeśli nawet nie zdążę to świat nie zawali się tak od razu.
Siedzę więc teraz przy kominku, zanurzona w ciszy
i czuję jak na odludziu, choć za ścianą śpią dzieci…
Znam to upajanie się TYLKO piciem herbaty. W ciszy. Serdeczne pozdrowienia od potrójnej matki!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Kiedy jest się mamą siedzenie w ciszy i spokoju to jest RAJ TOTALNY.
Usuń