W Japonii podczas kwitnienia wiśni ludzie wychodzą masowo do
parków i pod koronami drzew przypominającymi gigantyczne waty cukrowe bawią
się, spotykają i piknikują ucztując, kontemplując piękno przyrody i relaksując
się cały dzień na świeżym powietrzu. Kwitnąca gałązka jest metaforą ulotnej
natury życia i piękna.
W Polsce pod konie kwietnia lub na początku maja, kiedy dni
stają się ciepłe kwitną grusze, jabłonie, wiśnie i śliwy. Jest to czas dość
krótki, ale intensywnie piękny. Drzewa z daleka przypominają misternie utkane
koronki i są wprost zjawiskowe. Może to pierwsza oznaka, że już czas zapakować
koc, prowiant i zacząć kontemplować. Właśnie przyszło to nowe, tak długo wyczekiwane.
Łatwo przeoczyć te urokliwe chwile, które niezmiennie przypominają nam o
ulotności TU i TERAZ.
No dobrze, my też postanawiamy nie przegapić tego momentu i
planujemy niedzielną wycieczkę rowerową w okolice Grójca (około 20 km od nas),
gdzie prowadzi jeden ze szlaków Krainy Jeziorki (Raju dla rowerzystów). Jak
podaje PRZEWODNIK ROWEROWY 400 km
szlaków rowerowych na POŁUDNIE od WARSZAWY rejon Grójca dostarcza około 40%
krajowych jabłek.
Tradycja upraw jabłoni
sięga tu XVI wieku. Uprawę jabłoni promowała już królowa Bona, ważną rolę w
rozwoju grójeckiego sadownictwa odegrali również duchowni, którzy wprowadzili
wysoką kulturę upraw sadowniczych. Wykształciła się tu marka jabłka grójeckie,
której istnienie potwierdzają liczne zapisy duchownych i naukowców. Od 2008
roku jabłko grójeckie są już oficjalnie produktem tradycyjnym, a w 2010 roku
uzyskały rejestrację jako chronione oznaczenie geograficzne – produkt
regionalny.
Sad w deszczu |
Chcemy zapakować rowery na dach samochodu, zabrać dzieciaki (1
rok i 8 lat) i trafić na jeden z najbardziej malowniczych fragmentów, który
pamiętamy z wycieczki sprzed prawie dwóch lat. Była to droga prawie
niewidoczna, wijąca się przez środek starych sadów wśród okazałych drzew (szlak
żółty od połowy trasy z Jeziórki do Natalina).
1.
Wstajemy
rano przed 8:00 – czyli jak dla nas późno
i jemy śniadanie. Wszystkie
poranki z dziećmi są intensywne.
2.
Paweł
montuje bagażnik rowerowy na dach samochodu. Niektóre śruby po zimie
zardzewiałe i nie da się przymocować rowerów. Porażka. Żeby nie czekać jadę z
dziećmi na rowerach do sklepu po mleko do kawy.
3.
Zbliża
się pora wczesnego obiadu. Mąż gotuje a ja przewalam się z Maliną w wózku po
ogródku i przy okazji sprzątam ganek, sieję do doniczki drzewko cytrynowe z
pestek znalezionych w cytrynie, podlewam rośliny i takie tam.
4.
Po
obiedzie Paweł decyduje się zamontować zapasowe elementy bagażnika, które mamy
w garażu. Udało się. Pakuje rowery na dach a ja kilka potrzebnych rzeczy;
nastawiam nawigację na Jeziórkę i wyruszamy.
5.
Malina
usypia w samochodzie. Nawigacja prowadzi nas przez wsie otoczone białymi od
płatków drzewami owocowymi. Trasa zdecydowanie okrężna, ale piękna, różnorodna,
trochę pagórkowata. Zresztą, Malina śpi więc nigdzie nam się nie śpieszy.
6.
Nie
możemy trafić na to WŁAŚCIWE miejsce. Krążymy: Jeziórka – Sadków – Natalin –
Uleniec i zaliczamy te miejsca w różnej konfiguracji. Po drodze mijamy kilku
rowerzystów. Cisza i spokój, drzewa w równych rzędach ciągnących się po horyzont – stare,
rozłożyste, albo karłowate, przymocowane do palików.
7.
Zaczyna
padać. Mijamy trzech rowerzystów, którzy schowali się na przystanku rowerowym. Malina
śpi.
8.
Zaczyna
ostro padać. My nadal jeździmy, czasem zawracamy. Malina śpi. Jest pięknie. Po raz
drugi mijamy tych samych rowerzystów na przystanku. Janek zachwycony wycieczką.
9.
Pada
nadal. Znajdujemy miejsce, gdzie droga przecina żółty szlak. Malina się budzi. Znacznie
ochłodziło się. Zatrzymujemy się, Malina pije mleko i jest na szczęście bardzo zadowolona. Decydujemy
się wracać do domu.
10. Wracamy.
Mijamy tych samych trzech rowerzystów na przystanku – piją piwo. Chyba nas już
poznają. Zatrzymujemy się na chwilę i robię zdjęcia. Wychodzę z samochodu i
uderza mnie słodki, niesamowicie intensywny zapach zmieszany ze świeżością
powietrza po deszczu. Trochę żałuję,
że nie możemy wjechać na rowerach w środek tej białej chmury, ale w sumie
cieszymy się, że nas nie zmoczyło.
11. Jesteśmy
w domu. Paweł zdejmuje rowery z dachu samochodu, pijemy kawę. Przychodzi mi
ochota na omlet z dżemem, ale w domu nie mamy dżemu. Mamy niedosyt rowerowy
więc robimy wypad do sklepu po dżem (ok. 2,5 km od nas). Malina jedzie
ze mną w krzesełku.
12.Wychodzimy
ze sklepu. Proponuję drogę powrotną alternatywną czyli dłuższą, ale jak tylko
ruszamy zaczyna grzmieć. Wracamy więc tę najkrótszą do domu.
13.Deszcz
wisi w powietrzu. Jedziemy szybko. Przede mną Janek i mąż. Nagle mąż przelatuje
na prostej drodze przez kierownicę i
robi na asfalcie dwa ukemi (czyli
fikołki). Ma kolano zdarte do krwi (pierwszy raz tego dnia założył krótkie
spodenki). Później okazało się, że rozpędził się i chciał zrobić skok ze
spowalniacza a przy lądowaniu "uciekła" mu kierownica. Oczywiście szybko się
zbiera.
14.W
ostatniej chwili zdążamy przed ulewą.
15. Jem
omleta z powidłami śliwkowymi – pyszny…
Będzie trzeba wrócić tam za rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz