Tak to już jest, że apetyt rośnie w miarę jedzenia… a
niekiedy i w miarę picia. Nie ukrywam, że uwielbiam pić dobrą kawę i to niezależnie
od pory roku, pogody i humoru.
Pita w dobrym towarzystwie przyprawia mnie zawsze o znakomity
nastrój. Albo taka przed schroniskiem górskim - wczesnym porankiem, z parującego
kubka, kiedy czuć w powietrzu orzeźwiające mgliste kropelki… Na przykład z
takim oto widokiem (oj, o czymś takim mogę teraz tylko pomarzyć, ale może
kiedyś…):
W każdym razie, wracając do kawy, lubię zamawiać tę z małych
polskich palarni. Dawno temu eksperymentowałam ze wszystkimi kawami jakie tylko
mogłam znaleźć na półkach supermarketu: tańszymi, droższymi, mielonymi i
ziarnistymi, ale zawsze chciałam czegoś więcej czując intuicyjnie, że przecież
gdzieś musi być kawowe Eldorado.
Średnio raz w miesiącu przychodzi do mnie najbardziej
aromatyczna paczka na świecie a sam opis kawy przyprawia już o zawrót głowy, na
przykład BURUNDI FULLY WASHED NGORUGS: „Oznacza się orzeźwiającym smakiem z
nutą czerwonych owoców, jagód, cytrusów, miodu i cynamonu (…). Ziarna są
zbierane ręcznie, a do produkcji nie używa się pestycydów. Kawa uprawiana jest
głównie na wysokości 1250 – 2000 m n.p.m.”
W upały eksperymentuję z kawami mrożonymi i wkrótce o
wynikach tych eksperymentów napiszę.
Dzięki tobie dowiedziałam się że są polskie palarnie, musisz coś więcej o tym napisać bo mnie bardzo zaciekawiłaś!
OdpowiedzUsuńW takim razie coś niedługo napiszę. Moją ulubioną (jak dotąd) palarnią jest A&A Coffee a zakupy robię przez internet na stronie caffegaleria.pl - kupuję tam między innymi kawy z tej palarni. I czasem herbaty. Myślę, że warto spróbować.
OdpowiedzUsuńSuper, bardzo ciekawy post! Fajnie, że coraz więcej uznania otrzymują takie małe, lokalne biznesy. Mój ulubiony sklep z kawą to Etno, mają tam naprawdę szeroki wybór różnych kaw.
OdpowiedzUsuń