slow life

wtorek, 14 marca 2017

Odczarować poranek

slow life

Najpiękniejsza, najbardziej kontrowersyjna, najbardziej frustrująca lub optymistyczna pora dnia. Wszystko zależy…

Obserwuję swoje poranki od dłuższego czasu. Nie wiem, jak wyglądają one u innych - nikt na ich temat nie rozmawia.

Nie ma co ukrywać – jest to najbardziej newralgiczna część dnia. Moment największych napięć i chaosu, kolejek do łazienki, niestety-nie-wyprasowanych-wcześniej ubrań, twarzy bez makijażu i niesparowanych skarpetek. Czas pokuty po zbyt pięknym wieczorze czy nocy. Jednym słowem – szczera prawda o nas.


Gęste od rodzinnych interakcji powietrze paruje, albo wręcz odwrotnie -  zbyt rozrzedzone od samotności przypomina o „nieznośnej lekkości bytu”. Kot domaga się jedzenia, pies spaceru a życie nas (niezależnie od naszej kondycji psycho-fizycznej).

slow life

Z drugiej strony… to czas śpiewu ptaków, łagodnego światła wślizgującego się delikatnie do pokoju, kropel mgły zawieszonych na gałęziach, zapachu kawy wypełniającego pomału kuchnię, przebudzania się, nowych możliwości i  nieocenzurowanych myśli (wewnętrzny krytyk jeszcze śpi w najlepsze).

Poranne godziny dały mi do myślenia - zaczęłam traktować je jako „papierek lakmusowy” jakości własnego życia. Jeśli bowiem nie wstaję ochoczo, nie jestem pełna sił i nie cieszę się z tego, co mnie dziś spotka, to… włącza się w mojej głowie czerwony alarm. Jaka jest później procedura? „Skan” własnych potrzeb i skupienie się na tych niezaspokojonych, odłożonych na potem czy zamiecionych pod dywan w ferworze codziennej walki. Zastanowienie się co mogę zrobić dla siebie, co zaplanować, na co czekać aby kolejny poranek przyniósł ze sobą świeżość i energię. Jak wyjść ze schematu, dostosować się do tego momentu a nie czegoś ogólnego i mglistego…

Ostatnio zmieniłam kilka rzeczy. Wychodzę z dzieckiem na dużo wcześniejszy spacer – lubię obserwować jak świat budzi się do życia. Nie poganiam siebie i wszystkich wkoło, nie każę nikomu dostosowywać się do swoich planów, proszę syna o większą pomoc w ogarnięciu domu (często zaczyna szkołę po godz. 10) i włączam ulubioną muzykę.

Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wstawać wcześniej, żeby trochę poczytać i w spokoju wypić kawę, spotkać się z Mężem przed jego wyjściem do pracy i zamienić kilka miłych słów. Zebrać myśli, coś zaplanować i zdążyć szerzej otworzyć oczy zanim wstanie moja mała Córeczka… i wywoła lawinę następujących po sobie zdarzeń.


slow life


4 komentarze:

  1. Ciekawy temat do przyjrzenia się!
    Ja lubię wstać pół godziny przed wszystkimi. Kiedy jeszcze cisza w domu, nie ma kolejki do łazienki i nikt nie puka, kiedy delektuję się ciepłem prysznica;) Weekendowe poranki są całkiem inne, za to przeciągają się do 11!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto tak trochę wcześniej wstać... To daje energię :-)

      Usuń
  2. Ja kocham poranki, kocham wcześnie wstawać. Piękno budzącej się przyrody daje siłę na cały dzień.

    OdpowiedzUsuń