Wyobraźmy
sobie ostre mrozy i wysokie śniegi,
zwierzynę płową (ssaki z rodziny jeleniowatych) i drobną, która z trudem
przedziera się przez zaspy brodząc po głębokim śniegu. Przed nami jeden z
najzimniejszych miesięcy roku. Rzeki i jeziora zostaną niedługo skute lodem.
Pola, łąki i torfowiska pogrążone są w śnie. Na niektórych krzewach czerwienią
sią owoce, ale dominują odcienie szarości, brązu, bieli i czerni.
Życie blisko natury - świadoma konsumpcja - mikrowyprawy - rzemiosło - przyroda. Chcesz żyć jeszcze bliżej natury i bardziej eko? Udaj się w tę codzienną podróż razem ze mną.
czwartek, 31 grudnia 2015
wtorek, 29 grudnia 2015
Czekolada na gorąco
Czyżby już naprawdę przyszła zima? Emocje
świąteczne opadły, przerwa świąteczna nadal trwa (w przypadku niektórych), za
oknem trochę biało, chwycił lekki mrozek i zaczęły się wyprzedaże… a więc
realia znowu się zmieniły jak w kalejdoskopie a my musimy za nimi nadążyć.
My otworzyliśmy sezon na lodowisko i co za tym
idzie na czekoladę na gorąco (myślę, że to świetne połączenie) – jest ona przecież
idealna na zimowe wieczory, dla przyjemności, zatrzymania chwili, podwyższenia
temperatury i odrobiny antyoksydantów.
Filiżanki kakao to zdecydowanie nie to samo - pamiętajmy o tej subtelnej różnicy, która jak
zawsze tkwi w szczególe, a w tym przypadku w zawartości masła
kakaowego. Proszek kakaowy powstaje z ziaren kakaowca, które mieli się i
pozbawia tłuszczu. Gorąca czekolada powstaje z prawdziwej czekolady, która
zawiera masło kakaowe.
Aby przyrządzić czekoladę na gorąco potrzebujesz
(przepis na jedną osobę): 1 szklankę mleka, najlepiej pełnotłustego, 1 niedużą
laskę cynamonu, 1 opakowanie cukru waniliowego, około 50 gramów (pół tabliczki)
gorzkiej czekolady dobrej jakości.
1.
Mleko z cukrem waniliowym i laską
cynamonu podgrzewamy na małym ogniu, pilnując, żeby się nie przypaliło.
2.
Gdy zacznie się gotować, wyławiamy
laskę cynamonu i wrzucamy połamaną czekoladę.
3.
Mieszamy cały czas, aż czekolada
całkowicie się rozpuści.
4.
Przelewamy napój do kubka i podajemy z
czapą bitej śmietany posypanej kakao.
Dla własnego użytku zmodyfikowałam ten przepis;
zamiast cukru waniliowego dodałam odrobinę syropu waniliowego, zamiast całej
laski – mielony cynamon a na koniec odrobinę miodu. I dopiero teraz czuję się
jak podczas najprawdziwszych ferii zimowych…
piątek, 25 grudnia 2015
Kartki świąteczne przy okazji zimowego spaceru
Mam kilku znajomych z którymi zawsze przesyłamy sobie kartki „analogowe”. Można zaskakiwać się na wzajem wybierając kartki tradycyjne, nowoczesne, własnoręczne lub zabawne – w zależności od nastroju w danym roku. Trzeba w to włożyć trochę trudu: wybór kartki, zakup znaczka, znalezienie tradycyjnego adresu pocztowego (ja je zawsze gubię) a nie tego z @.
W moim przypadku nie ma na to szans przed Bożym
Narodzeniem, ale między świętami a Nowym Rokiem, kiedy kończy się to całe „urwanie
głowy”, łączę swoje poszukiwania ze spacerem, odpoczynkiem w jakiejś kawiarni
na mieście i wymyślaniem życzeń „krojonych na miarę”. Mam przy tym poczucie (może całkiem ulotne i pozorne), że jednak "ogarniam" rzeczywistość.
Radość „po drugiej
stronie” gwarantowana.
poniedziałek, 21 grudnia 2015
Jemioła
Chodziłam wczoraj
po przedświątecznym, wyjątkowo nieśpiesznym, rozświetlonym lampkami mieście myśląc
o swoich własnych dekoracjach. Nie po drodze jest mi ostatnio z supermarketami
i centrami handlowymi, nie miałam poza tym głowy do tworzenia przedświątecznego
klimatu, nie mówiąc już o wiosennym powiewie ciepła, które wprawia mnie w delikatnie
mówiąc „lekki zawrót głowy”… Czekam na przerwę świąteczną, chwilę oddechu - może uda mi się stworzyć kilka dekoracji
naturalnych, które mam niejako na
wyciągnięcie ręki. „Niejako” bo przecież
trzeba trochę inicjatywy, żeby z gałęzi przyniesionych z lasu czy ogrodu
wyczarować stroik czy wieniec na drzwi. Najprościej będzie z jemiołą (polecam
więc zapracowanym), którą uwielbiam i o którą czasem pytają mnie znajomi
(wiedzący, że jestem z wykształcenia przyrodnikiem).
Jak to
właściwie się stało, że zaczęto wykorzystywać jemiołę jako ozdobę świąteczną? Zacznijmy
od tego, że już przez Celtów była ona postrzegana jako roślina magiczna i nie
było nic świętszego dla druidów (starożytnych kapłanów celtyckich) od jemioły i
drzewa, na którym to rośnie.
Naszym
przodkom trudno było zrozumieć, dlaczego ta roślina bez korzeni, pozostaje w
zimie żywa i zielona i w dodatku owocuje, podczas gdy drzewo na którym rośnie
traci liście. Dzisiaj wiemy, że jest to zimozielony półposożyt, który rośnie na drzewach pobierając
od nich wodę i substancje mineralne podczas gdy sama fotosyntetyzuje. Zyskuje przy tym pełnię swojego
rozwoju w czasie przesilenia zimowego, gdy natura drzemie pod śniegiem.
Nie dziwi więc,
że dawniej wierzono iż drzewo przechowuje w jemiole swą moc i siły witalne i
stała się uosobieniem duszy drzew – tym bardziej, że po zerwaniu nabiera złotawego
połysku. Wierzono, że jemioła ochroni dom przed złymi mocami, zapobiegnie
nieszczęściu a w zamian sprowadzi powodzenie, bogactwo i miłość więc nie wyrzucano jej po Bożym Narodzeniu a suszono
i przechowywano do następnych świąt aby dobry czar nie prysnął.
My możemy
wykorzystać piękno i właściwości tej rośliny (bardzo długo zachowuje trwałość)
do dekoracji, wplatając jej gałązki do stroików czy wieńców, np.: pomiędzy
gałązki iglaków czy wieszając tworząc bukieciki przewiązane ozdobną wstążką. Krótko
przycięte gałązki można wstawią do niewielkich wazoników, słoiczków czy
kieliszków, którymi udekorujemy świąteczny stół. Pomysłów jest wiele a
dekoracje naturalne są najpiękniejsze i najbardziej ekologiczne; przyjrzyjmy
się przy okazji jej kolorowi, żyłkowaniu na liściach i pamiętajmy, że jest to
również roślina o właściwościach leczniczych – prawdziwy dar natury. I do tego
magiczny.
***
Idąc tak,
rozmyślając i gadając o wszystkim co
istotne i nieistotne doszliśmy z rodziną do małej księgarni-antykwariatu, gdzie
przy herbacie Pani Księgarka poleciła mi książkę K. O. Knausgårda „Moja walka”.
Może uda się jeszcze dopisać do listu do Świętego Mikołaja? A potem w tej
wymarzonej przerwie usiąść i poczytać...
wtorek, 15 grudnia 2015
Konfitura z płatków róży
Dzisiaj zaczął padać pierwszy śnieg. I od razu lokalna
awaria prądu. Jak na złość latarnie rozświetlają obsypane śniegiem krzewy głogu
przed oknem a u nas ciemno. Czujemy się jak w chatce w głębokiej puszczy a nie
jak w cywilizowanej podwarszawskiej miejscowości. Trzeba przynieść drewno do
kominka – ogień harcuje, cienie tańczą na ścianie a drewno strzela kiedy
usypiam najmłodsze dziecko wysmarowane na twarzy marchewką (nie zdążyliśmy się wykąpać).
Patem gotuję w rondelku wodę na herbatę w asyście świeczek – trzeba zaopatrzyć
się w ich zapas bo awarie prądu zdarzają się ostatnio średnio dwa razy w
tygodniu. I do tego jeszcze koniecznie zapałki.
Może to zachowanie trochę niepoważne, ale ja
uwielbiam śnieg. Kiedy spada ten pierwszy, kupuję słoik konfitury z płatków
róży i robię tosty z rozpływającym się od ciepła masłem – to taki mój „dżem na
dżdżysty dzień”. Do niedawna myślałam, że już nikt nie zbiera płatków róży
własnoręcznie, ale ostatniego lata zobaczyłam jedną z moich starszych sąsiadek
jak, kilka uliczek od mojego domu, zbiera je z krzewów rosnących w swoim
ogrodzie. Wtedy to, w ostatnie nie-do-wytrzymania gorące lato przypomniałam
sobie konfiturę z płatków róży i przedświąteczne chłody a teraz wspominam
tamten poranek, zapach kwiatów i wibrujące od ciepła powietrze.
Tosty z różą można zajadać w INN THE PARK – londyńskiej,
wykwintnej restauracji położonej w parku, z widokiem na jeziorko. Mając tę
świadomość, czuję się w jakiś przedziwny sposób połączona ze światem (co jest
pewnym pocieszeniem) - jutro pójdę do naszej cukierni, kupię słoiczek, zrobię
tosty, siądę przy swoim stole w kuchni i będę podziwiać swój, tak opatrzony,
widok.
A na koniec wspomnienie świeżych „pączków z różą” dopiero
co posypanych płatkami migdałowymi, sprzedawanych wprost z okienka w
późnojesienny, ciemny wieczór, kiedy nagle przyszła chętka na coś słodkiego. Fusion
gorącego smaku i chłodnego spaceru.
Kruszczyca złotawka znaleziona latem przy okazji podziwiania róży (chrząszcze żywią się pyłkiem i nektarem kwiatowym, larwy próchnicą i obumarłymi korzeniami. Nie jest szkodnikiem!)
wtorek, 8 grudnia 2015
Cytrynówka
W tamtym roku za oknem było mroźnie i wietrznie.
Wszyscy przemykali z wysoko naciągniętymi kołnierzami a i tak lodowaty wiatr
wdzierał się zakamarkami pod szaliki, spódnice i kurtki. W tym roku sytuacja
wygląda zupełnie inaczej – jest komfortowo ciepło a ludzie wylegli na
weekendowe spacery.
Wkoło jest pięknie. W mieście wszędzie kolorowe
lampki i świerki przy chodnikach a na wsi ususzone hortensje i delikatne trawy w
kolorze sepii.
Rok temu w trakcie poszukiwania świątecznych
prezentów trafiłam na książkę „Złota księga nalewek” (wyd. Baobab) a teraz na
półce w mojej kuchni stoją butelki z nalewką porzeczkową – niezwykle aromatyczną
i w kolorze intensywnej czerwieni. Zatrzymane w biegu słodkie i pachnące lato.
Smak, który natychmiast relaksuje i rozwesela.
Pamiętam jak siedziałam w letni gorący dzień i
widelcem obierałam czerwone porzeczki przyniesione z ogródka. Potem czekałam w
lokalnym sklepie na „ten dobry spirytus o którym klienci mówią, że jest
znacznie lepszy w smaku od tego drugiego” (to już chyba wyjątkowi koneserzy), wymieszałam
z alkoholem, odstawiłam pod stół w kuchni i wyjechałam na wakacje. A teraz trzy
butelki czerwienią się na półce. Oczywiście najlepiej przechowywać je w ciemnej
piwnicy, ale ponieważ takiej nie posiadam (a zresztą, kto by takie cudo chował
do podziemia) muszą stać tutaj.
Nalewki mają długą tradycję (rozpowszechnił je
Henryk Walezy) i tradycyjnie dzielą się na te lecznicze i dla przyjemności. Ja jednak
dzielę je na: konwencjonalne i niekonwencjonalne. Nie chodzi mi tu o metodę ich
przygotowania, ale o sposób zdobywania produktów (nalewki są proste w
przygotowaniu i praktycznie nie mogą się nie udać).
Możemy więc wybrać się do sklepu i sprawnie pozyskać
to, czego akurat potrzebujemy – sposób łatwy, szybki i przyjemny. Możemy dla
odmiany przejść się na bazarek w poszukiwaniu starych odmian owoców (takie
właśnie najlepiej się nadają) z czystych ekologicznie rejonów – nasza nalewka
wzbogaci się dodatkowo o szczyptę dyskusji ze sprzedającym na temat najbardziej
odpowiednich odmian, ich smaku czy aromatu a my przy okazji być może dowiemy
się czegoś nowego.
Możemy również własnoręcznie zebrać latem czy
jesienią potrzebne owoce z ogródka – w czasie degustacji na pewno wspomnimy
rozkoszną pogodę, zapach owoców, liści i powietrza.
Dla osób najbardziej wtajemniczonych przyrodniczo istnieje
jeszcze inny sposób: wyprawa do lasu, parku czy na łąkę w poszukiwaniu
prawdziwych rarytasów, takich jak owoce czeremchy, bzu czarnego, głogu czy
tarniny. W tym przypadku wymagany jest nie tylko zmysł łowcy i poszukiwacza,
ale też umiejętność rozpoznawania krzewów i wiedza przyrodnicza, kiedy dany
owoc należy zebrać. Podpowiem, korzystając z okazji, że czeremchę zbiera się na
przełomie lipca i sierpnia, bez czarny w sierpniu a głóg i tarninę po zupełnym
dojrzeniu czyli od października.
W tym wszystkim najważniejsze jest serce włożone w
przygotowanie a jest wielce prawdopodobne, że uzyskamy aromatyczny trunek o skondensowanym
smaku.
Nalewki zatrzymują czas a raczej świetnie go
wykorzystują dojrzewając powoli w swoim własnym, naturalnym tempie. Stają się również
doskonałym pretekstem do spotkania, pogaduszek i dyskusji - dają przecież prawdziwe pole do popisu: od
starannego wyboru produktów do poszukiwań przepięknych karafek i kieliszków.
Zatem do dzieła... Wybrałam nalewkę cytrynową gdyż
cytryna niezawodnie przypomina lato i słońce. Jej jasnożółty kolor w
jesienno-zimowe szarugi ma moc przyciągania i odświeżania. A poza tym jest
łatwodostępna.
Potrzebujemy: 200 ml miodu, 200 ml spirytusu (moc
alkoholu zależy od nas, ja często stosuję samą wódkę lub mieszam ją ze
spirytusem), 200 ml świeżo wyciśniętego soku z cytryny. Do pracy podchodzimy
etapowo a każdy z nich zabierze nam niewiele czasu.
1. Wszystkie składniki należy dokładnie wymieszać (najlepiej
zatem wybrać miód akacjowy lub inny, który jest płynny), przelać do słoika,
zakręcić i odstawić w chłodne miejsce na co najmniej 2 tygodnie.
2. Co jakiś czas warto wymieszać nalewkę,
wstrząsając słoikiem.
3. Po minimum 2 tygodniach należy przelać do
butelek (można przygotować własną etykietkę, lub ozdobić butelkę farbę do
szkła) lub karafek.
4. Podać mocno schłodzoną.
Najlepiej jest zaprosić znajomych do degustacji
lub podarować ją komuś.
sobota, 5 grudnia 2015
Przyroda w grudniu cz. 2
Przyroda
w grudniu cz. 2
A co w grudniowej przyrodzie nie śpi skoro
wszystko wokół wydaje się zatopione w marazmie? Lisy –
„myszkujące” po zakamarkach, wilki
i sarny, jelenie i dziki, zające (niestety polska
populacja zajęcy z roku na rok maleje) i drapieżne ryby np.: szczupaki, które zawsze
potrafią coś upolować pod lodem. Przez cały miesiąc trwa huczka (czyli zaloty)
dzików – może o tym świadczyć chociażby głośne kwiczenie walczących odyńców
(czyli samców).
czwartek, 3 grudnia 2015
Przyroda w grudniu cz. 1
Mieszkam na pograniczu dwóch światów: wiejskiego i
miejskiego i inspiruję się zarówno jednym jak i drugim. Często jest tak, że spędzając
dni w domu na wsi tęsknię za wielkomiejskim ruchem, różnorodnym tłumem i
zapachem kawy w swojej ulubionej kafejce, chodnikami bez błota, szperaniem w
księgarniach i gwarem ulicy. W mieście instynktownie wypatruję stadek wróbli, pięknych
kwiatów w donicach i egzotycznych drzew w parkach.
Na co dzień mogę jednak zachwycać się małym strzyżykiem wiszącym na
gałązce i stadem saren przebiegających leśna ścieżką krzyżującą się niechcący z
moją – a trzeba pamiętać, że zimą tworzą one większe chmary. Lubię mieć
świadomość przyrodniczą nawet wówczas, kiedy nie wszystko mogę zobaczyć.
Przyroda przypomina o rytmie i porządku, któremu warto się poddać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)