slow life

piątek, 5 lutego 2021

Prawdziwy luksus cz.1

 

slow life blog

O

 prawdziwym luksusie pisałam już wcześniej, dzisiaj jednak znów powracam do tego tematu. Może dlatego, że ostatni rok przyniósł tak wielkie i nieoczekiwane zmiany? Trzeba się liczyć, że i ten będzie równie (a może i jeszcze bardziej) zaskakujący.

Zaczynam więc od początku.

Coraz bardziej odrzuca mnie od wirtualnego świata i świecących ekranów, których światło boleśnie wwierca się w moje oczy. Coraz bardziej ciągnie do tego, co ludzkie i prozaiczne, autentyczne i niedoskonałe (może nawet brzydkie, ale rzeczywiste i z historią).

Teraz kiedy rozglądam się wkoło widzę, że cząsteczki normalności wyparowują z naszych domów w zastraszającym tempie; nierozpoznane i nienazwane znikną (być może na zawsze), jednak dostrzeżone i pielęgnowane mają szansę zostać z nami na dłużej. Warto je więc nazwać „prawdziwym luksusem” – dzięki temu urosną do rangi czegoś naprawdę ważnego, godnego pielęgnacji.

Dla każdego będzie to coś innego –  nie umiem się powstrzymać i opowiem o kilku z moich „luksusach”, których co prawda nie można kupić za pieniądze, ale przez zaangażowanie czasu i uwagi staja się w dzisiejszych czasach rodzajem „kaprysu”.

Spacery z przyjaciółką do lasu i rozmowy o „tylko naszych sprawach”. Śmiechy-chichy, dyskusje, wspólne rozwiązywanie życiowych łamigłówek. A przy tym wszystkim piękna sceneria – las, który jest inny każdego dnia i powietrze, które pachnie świeżością.

Spacery tylko z mężem, kiedy wreszcie jest czas, żeby skupić się na sobie, obgadać wszystkie bieżące sprawy i oczywiście pocieszyć swoją obecnością. Można też przy okazji sporo sobie wyjaśnić…

Herbatka ziołowa, którą przygotowuję w swoim ulubionym imbryczku. Wbrew pozorom jest to jednak trochę angażujące: wybór odpowiedniej kompozycji ziół, wybranie i przygotowanie dodatków (imbiru, kardamonu, goździków, plasterka pomarańczy czy cytryny), oczekiwanie aż woda się zagotuje a potem odmierzenie czasu zaparzania. Kiedy w ciągu dnia nie mam na to czasu to już wiem, że za dużo robię i za bardzo pędzę.

Praca z koniem, która wymaga całkowitej uważności i zaangażowania. Tutaj sprawy dzieją się czasem naprawdę szybko. Koń z którym pracuję jednego dnia jest spokojny i zrównoważony a innego szalony, niezwykle ekspresyjny, pełen przy tym emocji i energii. Jego chrapy, przez które nagle z głośnym świstem wydmuchuje powietrze są rozdęte jak u smoka a ruchy sprężyste i pełne gracji.  Trzeba przyznać, że praca z końmi jest jak terapia – są one mistrzami w odczytywaniu mowy ciała i emocji, czuja każdy napięcie ciała i oddech swojego jeźdźca. Uczą samokontroli, opanowania, pewności siebie i szybkiego (a nawet błyskawicznego) myślenia.

Pogawędki ze znajomymi – te najzwyklejsze i prozaiczne, twarzą w twarz, przy kawie, herbacie, obiedzie czy ciasteczkach z ulubionej cukierni (oj tak, bezy niby małe rzeźbki i gorzka czekolada o głębokiej barwie…).

A co dla Was jest prawdziwym luksusem?

C.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz