slow life

czwartek, 21 stycznia 2021

Bałagan myśli

 

slow life blog

C

o się dzieje, kiedy pozbawiamy nasze dni (no może… godziny) akcji i działania? Czyli tej treści, która zapełnia je jak… gąbka. Co wtedy pozostaje? Czasem, owszem, musimy się z tym zmierzyć i wbrew pozorom nie jest to wcale takie proste i przyjemne, jak by się mogło wydawać. My kontra świat (oczekiwania świata).

Czwartek. Nie miałam pomysłu na wolne przedpołudnie. Mąż i syn zasiedli do swoich komputerów a ja zamknęłam się w kuchni. Zupełnie bez planu – trochę pisania, czytania, nauki… to, co zawsze. Po pewnym czasie TO się zaczęło – gonitwa dziesiątków myśli, które niczym rozbrykane, bawiące się w berka dzieci zaczęły szaleć po mojej niewielkiej kuchni. Atmosfera zgęstniała. Co mam robić? Uczyć się TEGO – a może lepiej TAMTEGO, żyć pożytecznie i produktywnie – ależ skąd, lepiej odpoczywać, pisać – ale o czym, TO ma sens – nie, nie ma go wcale. I tak w kółko... Nawet (chwilowe) czytanie moich ulubionych listów Tove Jansson przestało mnie cieszyć – może powinnam robić coś WAŻNIEJSZEGO skoro już mam to wolne samotne (spokojne cudowne) przedpołudnie…

Wyszłam na krótki spacer – wiedząc, że to zawsze pomaga. Zatrzymałam się zwabiona (niczym kot) plamą styczniowego słońca a potem mijałam kolejne posesje na swojej ulicy. Zimowe ogrody, letnie domki, opuszczone domy z pozamykanymi okiennicami, dziecięcy wózek wystawiony na śmietnik, pełen wody kanałek, który zawsze przypomina mi górski potok (z tęsknoty). Dlaczego nie znam tych ludzi? Nie wiem, kto mieszka w większości tych domów, nie macham przez płot na powitanie ani nie wpadam na pogaduchy czyli tak zwane „kominki”.

Wracam do domu, zasiadam przy tym samym kuchennym stole i mam już dosyć kręcenia się „wokół własnego ogona” – jest to tak bardzo nieznośny stan; odbijamy się od ścian swojego umysłu i niemal fizycznie czujemy własne psychiczne ograniczenia. Z nerwów sprzątam szafki w kuchni i przebieram książki córki – oddam je do biblioteki. Tak wiem, to jest bardzo pożyteczne, ale… ja szukam głębszego sensu… siebie, swojego świata a nie tylko powierzchownego wygładzenia, plastycznych poprawek.

Wtedy słyszę powiadomienie z telefonu – pisze do mnie „my pen-friend” (tak, tym razem to nie tradycyjny list, ale szybka wiadomość) i kilkoma zdaniami potrząsa mną i tym samym wytrąca z dziwacznej orbity. Tak, już wiem co mam sens (przypomniałam sobie) i ruszam dalej…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz