C |
o się
dzieje, kiedy pozbawiamy nasze dni (no może… godziny) akcji i działania? Czyli
tej treści, która zapełnia je jak… gąbka. Co wtedy pozostaje? Czasem, owszem,
musimy się z tym zmierzyć i wbrew pozorom nie jest to wcale takie proste i
przyjemne, jak by się mogło wydawać. My kontra świat (oczekiwania świata).
Czwartek.
Nie miałam pomysłu na wolne przedpołudnie. Mąż i syn zasiedli do swoich
komputerów a ja zamknęłam się w kuchni. Zupełnie bez planu – trochę pisania,
czytania, nauki… to, co zawsze. Po pewnym czasie TO się zaczęło – gonitwa dziesiątków
myśli, które niczym rozbrykane, bawiące się w berka dzieci zaczęły szaleć po mojej
niewielkiej kuchni. Atmosfera zgęstniała. Co mam robić? Uczyć się TEGO – a może
lepiej TAMTEGO, żyć pożytecznie i produktywnie – ależ skąd, lepiej odpoczywać,
pisać – ale o czym, TO ma sens – nie, nie ma go wcale. I tak w kółko... Nawet (chwilowe)
czytanie moich ulubionych listów Tove Jansson przestało mnie cieszyć – może
powinnam robić coś WAŻNIEJSZEGO skoro już mam to wolne samotne (spokojne
cudowne) przedpołudnie…
Wyszłam na
krótki spacer – wiedząc, że to zawsze pomaga. Zatrzymałam się zwabiona (niczym
kot) plamą styczniowego słońca a potem mijałam kolejne posesje na swojej ulicy.
Zimowe ogrody, letnie domki, opuszczone domy z pozamykanymi okiennicami,
dziecięcy wózek wystawiony na śmietnik, pełen wody kanałek, który zawsze
przypomina mi górski potok (z tęsknoty). Dlaczego nie znam tych ludzi? Nie
wiem, kto mieszka w większości tych domów, nie macham przez płot na powitanie
ani nie wpadam na pogaduchy czyli tak zwane „kominki”.
Wracam do
domu, zasiadam przy tym samym kuchennym stole i mam już dosyć kręcenia się
„wokół własnego ogona” – jest to tak bardzo nieznośny stan; odbijamy się od
ścian swojego umysłu i niemal fizycznie czujemy własne psychiczne ograniczenia.
Z nerwów sprzątam szafki w kuchni i przebieram książki córki – oddam je do
biblioteki. Tak wiem, to jest bardzo pożyteczne, ale… ja szukam głębszego
sensu… siebie, swojego świata a nie tylko powierzchownego wygładzenia,
plastycznych poprawek.
Wtedy słyszę
powiadomienie z telefonu – pisze do mnie „my
pen-friend” (tak, tym razem to nie tradycyjny list, ale szybka wiadomość) i
kilkoma zdaniami potrząsa mną i tym samym wytrąca z dziwacznej orbity. Tak, już
wiem co mam sens (przypomniałam sobie) i ruszam dalej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz