P
|
rzed epidemią moje poranki miały swój własny
utarty rytm. Pobudka o 6.30, śniadanie z synem szykującym się do szkoły,
szykowanie córki i odwożenie jej rowerem do przedszkola. Mąż wstawał dużo
wcześniej i przeważnie znikał do pracy jeszcze przed moją pierwszą poranną
kawą.
Zawsze obserwowałam nasz wiejski świat budzący się
szybko do życia – samochody pędzące we wszystkich kierunkach i ludzi robiących
małe zakupy w naszym ciasnym lokalnym sklepiku przycupniętym do bocznej drogi.
Później przychodził czas na szybkie drugie
śniadanie, trening jeździecki (lub spacer po lesie), powrót do domu i pracę z
moimi uczniami. Poranki zawsze wydawały mi się dość spokojne i raczej
nieśpieszne. Chociaż, gdyby się nad tym głębiej zastanowić… małe dziecko nie zawsze
wstawało w dobrym humorze, poranne próby zabawy zawsze musiały iść w odstawkę a
pośpiech to słowo nieznajdujące
miejsca w dziecięcym słowniku.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz